Pewnego dnia, w restauracji “Satyr” gdzie wstąpiłem na piwo, spotkałem znajomego przedstawiciela fabryki porcelany z Chodzieży Jana Szulca. Wszedłem z nim w pogawędkę z zamiarem ewentualnego wciągnięcia go do roboty wywiadowczej. Szulc dał mi do zrozumienia, że prowadzi jako “lojalny Volksdeutsch” biuro przedstawiciela fabryki w Warszawie przy ulicy Królewskiej i z tego powodu nie może angażować się w robocie konspiracyjnej, ale polecił mi swojego znajomego kupca z branży porcelany, pochodzącego z Bydgoszczy, który o ile mu wiadomo działa w konspiracji. Tak doszło do mojego spotkania z Bartoszem Kaczmarkiem ps. “Wrzos”.
Okazało się, że Kaczmarek należał do organizacji “Miecz i Pług” i że miał stały kontakt z placówką M.I.P. w Bydgoszczy, zajmującą się wywiadem, Punktem kontaktowym dla kuriera przewożącego materiały wywiadowcze był należący do Kaczmarka sklep z wyrobami porcelanowymi przy placu Grzybowskim. Doszliśmy do porozumienia w sprawie współpracy z “Lombardem”. “Wrzos” zorganizował przyjazd do Warszawy kierownika bydgoskiej placówki Augustyna Trägera ps. “Sęk”, narodowości austriackiej.
W oznaczonym dniu spotkaliśmy się na zapleczu sklepu Kaczmarka, gdzie omówiliśmy szczegóły współpracy. Z wypowiedzi “Sęka” wynikało, ze do działań wywiadowczych wciągnął on również swojego syna Romana. Roman Träger początkowo pracował w firmie produkującej telefony pod nazwą “Schlesische Telephone Gesellschaft” we Wrocławiu, skąd dostarczał do Bydgoszczy informacje wywiadowcze -między innymi- dane i rysunki za fabryki Junkersów -”Ju-87”.
W marcu 1942 roku Roman Träger otrzymał kartę powołania do Wehrmachtu, a dnia 17 kwietnia 1942 roku znalazł się w wojskach łączności. Wiosną 1943 roku został skierowany do Peenemünde na wyspie Uznam w celu naprawienia uszkodzeń na łączach telefonicznych. W czasie pobytu na urlopie świątecznym w Wielkanoc 1943 roku Roman opowiedział ojcu o dziwnych próbach z wystrzeliwanymi ze specjalnych wyrzutni torpedach powietrznych (Lufttorpede). Wiadomość tę oceniłem jako bardzo interesującą. Zaproponowałem ściągnięcie syna do bydgoszczy na jeden dzień pod jakimś ważnym pretekstem np. choroba matki. Na umówiony dzień przyjechał do Bydgoszczy “Wrzos”, który ma możliwości uzyskania przepustki na przejazd i spisze szczegółowo przekazane informacje.
Do spotkania doszło w połowie lipca 1943 roku. Ze spotkania tego “Wrzos” przywiózł potwierdzoną przez Romana Trägera informację o przeprowadzonych na poligonie doświadczalnym w Peenemünde zwanym “Luftwaffeversuchanstalt” próbach doświadczalnych z nową bronią, polegających na wystrzeliwaniu z wyrzutni przybrzeżnych pocisków torpedowych (Luftminen), w kształcie bezpilotowych małych samolotów. Do tego dołączył odręczny szkic z zaznaczonymi halami montażowymi i barakami mieszkalnymi załogi. Informacje te zostały umieszczone w meldunku wywiadowczym “Lombardu”.
Po zbombardowaniu 17 sierpnia 1943 roku Zakładów Doświadczalnych w Peenemünde przez RAF, Niemcy postanowili kontynuować próby w miejscu oddalonym bardziej od zasięgu lotnictwa brytyjskiego. Wybrali poligon artyleryjski Pustków-Blizna, znajdującym się w Polsce na terenach ówczesnego Generalnego Gubernatorstwa, w rejonie między Mielcem i Dębicą.
Pierwsze informacje o przygotowaniach do przeprowadzenia doświadczeń lotniczych w miejscowości Blizna wpłynęły do mnie w październiku 1943 roku od “Klimonta” (Aleksandra Pienkowskiego) z sieci “M.I.P.”. Od ludzi z “M.I.P.” z tamtych terenów “Klimont” dowiedział się o pierwszych odpalanych z wyrzutni w Bliznej pociskach. Zaproponował wysłanie tam obserwatora, który przekaże do “Lombardu” wyniki swoich obserwacji. Jako odpowiedniego kandydata polecił “Rafała” - Jerzego Kukulskiego z Sieci “M.I.P.”, który posiada możliwości pobytu przez kilka dni u znajomego leśniczego w leśniczówce na Sokalu, odległej około trzech kilometrów od wysiedlonej wsi Blizna.
Zaopatrzony w odpowiednie dokumenty, uzasadniające pobyt na tym terenie “Rafał” dotarł szczęśliwie do leśniczówki. Leśniczy Władysław Żątowski, świadomy celu, w jakim przybył “Rafał” zobowiązał się udzielić mu pomocy w przeprowadzeniu obserwacji terenu.
Raport zaobserwowanych eksperymentów wraz z odłamkiem pocisku i kopią mapy “Rafał” złożył w lokalu kontaktowym w Warszawie przy ul. Hożej w firmie farmaceutycznej “Polamer”, skąd łączniczka zabrała ten cenny materiał wywiadowczy do “Lombardu”.
Pociski wystrzeliwane z wyrzutni w Bliźnie były w większości krótkiego lotu i padały, rozbijając się, na terenie poligonu SS Pustków-Blizna. Zbieraniem różnych elementów rozbitych rakiet zajmowali się żołnierze SS i Wehrmachtu. Tereny te były niedostępne dla zwiadowców i obserwatorów placówke AK.
Częśc pocisków jednak odbywała dalsze loty, padając i rozbijając się w rejonie Wyszkowa, Stalowej Woli, Kozienic, Platerowa i Sarnak, co umożliwiało zbieranie części z rozbitych rakiet osobom postronnym. Skrzętnymi zbieraczami byli ludzie z “M.I.P” z siatki “Klimonta”.
W okresie od marca do maja 1944 roku kurier siatki “M.I.P” dostarczył do “Lombardu” kilkanaście zestawów różnych części i tzw. “skorup” tj. kawałków blach z wytłoczonymi cyframi. Materiały te uporządkowane i opisane przez “Bestię” (Biuro Studiów) znalazły się w okresowych “Mewach” (MW - Materiały Wywiadowcze), którym szef “Lombardu” nadał nazwę “Neue Waffe”.
W połowie maja “Klimont” zameldował mi, że w pobliżu wsi Mężenin nad Bugiem koło Sarnak na brzeg spadł niewypał rakiety. Postanowiłem udać się na miejsce żeby sfotografować to zdarzenie. Umówiłem się z “Klimontem”, zabrałem ze skrytki aparat fotograficzny i pojechaliśmy do Sarnak, a stąd do Mężenina nad Bugiem. Tam ujrzałem lekko wryty w ziemię około trzymetrowej długości korpus rakiety, z nieuszkodzoną komorą spalania silnika rakietowego. Sfotografowałem korpus rakiet, po czym wróciliśmy do Sarnak. Po drodze sfotografowałem jeszcze krater po wybuchu pocisku ok. 6 m głębokości, szerokości, na co najmniej ok. 5. Wskazywała na to drabina, po której schodzili prawdopodobniej “zbieracze skorup”.
W Sarnakach znajomi “Klimonta”, zaprowadzili nas do miejscowego kowala po próbkę materiału pędnego rakiety. Paliwo to stało sie przyczyną groźnej przygody na peronie w Platerowie, gdzie oczekiwaliśmy na pociąg do Warszawy. Tego dnia przygrzewało mocno słońce. Buteleczkę z płynem “Klimont” schował do kieszeni gumowego płaszcza. Nnaagle płyn zasyczał, zapalił się i wybuchł na zewnątrz płomieniem. Butelka pozostała w kieszeni pusta. “Klimont” poparzył się dotkliwie, ale natychmiast ugasił ogień. Na pewronie było sporo ludzi m.in i żołnierze niemieccy. Zaraz nadbiegali do nas gapie. Wytłumaczyliśmy im, że od papierosa zapaliło się pudełko zapałek, które “Klimont” włożył do kieszeni płaszcza.
Muszę dodać, że “Klimont” wrócił zaraz do wiejskiego kowala i wkrótce dostarczył jednak ten niebezpieczny płyn do naszego punktu kontrolnego w firmie farmaceutycznej przy ulicy Hożej. Płyn został następnie przekazany z raportem i fotografiami z Sarnak do biura Studiów Wywiadowczych Lombardu.
Wykonana konspiracyjnie przez prof. dr inż, Marcelego Struszyńskiego analiza płynu wykazała, że mieliśmy do czynienia z nadtlenkiem wodoru w stężeniu osiemdziesięcioprocentowym. Płyn ten zmieszany ze spirytusem winnym stanowił płyn napędowy silnika odrzutowego rakiety.
Poza współudziałem w rozpracowaniu tajemnicy rakiet V1 i V2, sieci “Lombardu” a było ich w Rzeszy w 1944 roku ponad dwadzieścia, rozpoznały i zlokalizowali ważniejsze obiekty przemysłu zbrojeniowego wroga. Bombardowanie przez lotnictwo alianckie wskazanych przez “Lombard” celów, osłabiło niewątpliwie w znacznym stopniu potencjał zbrojeniowy wroga.